Długo oczekiwana przez całe pokolenia Polaków wreszcie jest! Wprawdzie dookoła cała infrastruktura leży, ale jest! Nie ma parkingów i stacji benzynowych, ale jest! Początkowo można rozpędzić się aż do maksymalnie dozwolonej prędkości 140 kmh, później niestety tylko 70 kmh, ale jest! Autostrada A2! Od Warszawy do Strykowa i dalej przez Poznań, Berlin aż na Europy kraniec zachodni. Już kapitaliści snuli poważne plany jej budowy, ale niestety przeszkodził im Hitler. Komuniści też widzieli ją na mapach jako niezbędną nitkę do połączenia Warszawy z Berlinem – stolicą socjalistycznej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Nic z tego. Przez 60 lat udało się wyciosać tylko kilkadziesiąt kilometrów od Konina do Wrześni. No to po transformacji budowali i budowali. W grudniu 2011 można było jechać od Nowego Tomyśla do granicy germańskiej. Teraz, ostatnio, przy okazji przygotowań do zakończonego już EURO (Ewidentna Utrata Rzeczywistego Optymizmu) 2012, przez pięć lat udało się wyrzeźbić ostatnie 100 kilometrów (super szybki pośpiech: 20 kilometrów rocznie! Uff!) i to dzięki pomocy Chińczyków, Irlandczyków, Unii Europejskiej, UEFA i wielu polskich jakże silnie zaangażowanych polskich przedsiębiorstw budowlanych. Niektóre nawet padły w wyniku tego zaangażowania, albo zgłaszają tendencję upadłościową. To wszystko jednak nic. Chwała Panu, że autostrada jest! Ale cóż z tego, skoro tak bardzo trudno z niej skorzystać. Głównym powodem jest brak w Warszawie jakichkolwiek znaków drogowych, które wskazywałyby kierowcom, jak jechać, żeby na nią wjechać. Za mostem Grota jest wprawdzie info, że ”A2 już otwarta”, ale co z tego skoro i tak nie wiadomo, czy jechać „ósemką” na Wrocław, czy też może starą „dwójką” na Poznań? Na pewnym odcinku drogi te idą razem, ale potem rozgałęziają się. Jeden błąd i jest się w czarnej…. (żeby nie powiedzieć wprost) dziurze. Ułomny w tym przypadku GPS nie chce prowadzić na Stryków po autostradzie, bo nie ma jej na mapie. Popełniłem błąd, skręciłem w lewo, czy też w prawo (nieważne) i dojechałem do Centrum Warszawy. Ustawiłem GPS na Konotopę – słynny poniekąd koniec zagrożonego odcinka A2, gdy jeszcze była w budowie. Po jakimś czasie znalazłem się pod autostradą, po kilku kilometrach przejechałem nad nią, ale wjechać się nie dało, bo wjazdy zamknięte (chyba nieskończone, w budowie, nie odebrane – niepotrzebne skreślić!). Tak mną pokręciło, że aż dojechałem do bramy słynnej fabryki w Ursusie. Ciekawe, czy jeszcze dziergają tam traktory? Wróciłem do Warszawy i na Włochach wjechałem na starą „dwójkę” na Poznań, która później rozgałęziła się na A2 na Łódź. O dziwo był tam drogowskaz na Lizbonę (jakieś 3000 km.)? Na wysokości Skierniewic na ograniczeniu 70kmh ledwo uniknąłem wpadki na laserze policyjnym. Szczęśliwie wyprzedził mnie właśnie jakiś pirat z Poznania, więc jego wzięli na ruszt, a ja „mknąłem” dalej do ukochanej Łodzi. Od węzła Stryków do granic miasta jeden ciurek, kawalkada samochodów poruszająca się z prędkością 40kmh. Dobiło mnie to. Cały czas jednak mam nadzieję (głupi jestem, że ją mam), że w końcu kiedyś będzie dobrze. Amen!