2019-06-24

Galicja w Manufakturze

Przeżyłem kolejne rozczarowanie. Odwiedziliśmy Galicję w Manufakturze. Najpierw usiedliśmy przy stoliku, który tak bardzo się chwiał i chybotał, że istniało niebezpieczeństwo, że być może rozleje się piwo. Przesiedliśmy się do innego. Wkrótce przyszła bardzo młodziuteńka kelnerka z tabliczką "Óczę się". Oryginalny sposób na wywołanie szoku u konsumenta. W prosty sposób, łamiąc ortografię osiąga się zamierzony cel.
Lokal m.in. w części piwnicznej w podziemiach dawnego magazynu tkalni, lekko odświeżony, pełno różnych rurek i starych mocowań, a na nich u sufitu jakieś płachty tkanin (?) Już sobie wyobrażam ile tam kurzu, skoro pajęczyny widoczne gołym okiem. Oświetlenie skąpe, dużo lampek nieświecących. Sprawna klimatyzacja, wszystkie klimatyzatory włączone.
Zamówiliśmy napoje i obiad. Wkrótce dostałem Tyskie (dobrze schłodzone), dziewczyny lemoniadę cytrynową, a Szczypior świeży sok z pomarańczy. Dosłownie chwilę później doniesiono talerze z zamówionymi potrawami. Mój żurek strasznie kwaśny, pół jaja na twardo ledwo dało się dojrzeć w miseczce.
Sznycel wysmażony na suchy wiór - podejrzewam, że był przygotowany dużo wcześniej, leżał sobie spokojnie gdzieś na kuchni, by w momencie podania być podgrzanym tuż przed wrzuceniem na mój talerz. Do krojenia nóż tępy i wcale nieprzeznaczony do sznycla. Kroiło się bardzo ciężko.
Kotlet schabowy z surówkami i ziemniakami zapiekanymi bardzo smaczny, choć surówka z marchwi praktycznie niedoprawiona. Ogólnie zjadliwe.
Warzywne leczo z cieciorką też nie miało u nas wielkiego aplauzu, choć danie wyglądało nie najgorzej. Jakoś to wszystko zmęczyliśmy, ale do pełnego zadowolenia bardzo daleko. Restauracji wystawiam 3+ (plus daję za lupę powiększającą na końcu karty dań).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz