2019-10-26

obfity sezon grzybowy

Do końca października wytrzymała piękna letnia pogoda. Dziś po raz kolejny pojechaliśmy Fasolą na grzybobranie. Początkowo gęsta mgła, ale później słońce nagrzalo świat do 22°C. Spacerem po lesie przez prawie 2 godziny uzbieraliśmy kilka kozaków,  dużo podgrzybków i prawdziwków. W tym roku mamy obfite ilości grzybów.  
Pierwszego dnia tegorocznego sezonu znaleźliśmy ponad 100 prawdziwków,  a największy ważył 380g. Rok był grzybowy, bardzo lubimy zbieranie grzybów.  Poświęciłem ostatnie dwa dni urlopu, by w dwa październikowe piątki hasać po lesie z koszykiem. 

2019-10-22

chemiczny weekend

Z miesięcznym opóźnieniem świętowaliśmy wreszcie (19-10-2019) Pięćdziesiątkę Chemii. Napisałem na tę okoliczność specjalny wierszyk, 

jeszcze w lipcu br. kupiliśmy prezent - złotą przywieszkę:

zamiast kwiatów była kawa ziarnista 2kg. Do popołudnia w sobotę sadziliśmy przywiezione z Łodzi borówki, irysy i maliny. 
Potem spacer z Shillą do lasu, a następnie uroczysta kolacja, szampan i tort.

2019-10-21

Czarny Potok kontra Xylonyt cz. 3

Dzień trzeci. 9 września 2019 (poniedziałek)znowu smaczne śniadanko w hotelu, a tuż po nim skulbaczamy się w podróż zagraniczną na Słowację. Wprawdzie tylko na Słowację, wprawdzie jest traktat Schengen, ale zawsze jednak opuszcza się Ojczyznę i nie wiadomo, co człowieka spotkać może. Od samego rana pada deszcz, a niebo zachmurzone. Nic to! Wyposażeni w dobry humor wyruszamy do Bardejowa. To miasto powiatowe w północno - wschodniej Słowacji, w Kraju Preszowskim, w historycznym regionie Szarysz. Jego miastem partnerskim jest Krynica Zdrój. Cała podróż zajmuje nam chwilę, bo z Krynicy nie jest daleko. Bez kłopotu znajdujemy miejsce do zaparkowania Fasoli.



Mysz chowa się pod parasolką, ja kroczę dzielnie obok. Deszcz siąpi lekkim kapuśniakiem. Jest brzydko, ale ciepło. Idzie wytrzymać. Wkrótce dochodzimy do rynku. Ma kształt prostokąta - z niską zabudową starych budynków wokół. Wydaje nam się, że są odnowione. Jadąc do Bardejowa nie wolno mieć niczego na sumieniu.... Osoby winne jakiś uchybień mogą zostać ścięte na rynku przez dyżurującego tam kata.  Przymierzyłem się,  jakby to było z głową na pieńku pod toporem. 

Obchodzimy cały rynek, mijamy baszty, podziwiamy mury obronne, ratusz i kościół Jana Chrzciciela. Trochę się poprawia pogoda więc postanawiamy usiąść w jakimś bistro przy stoliku zewnętrznym i napić się kawy, może zjeść jakieś ciastko. Podchodzi młoda kelnerka i już odpowiedź na nasze pierwsze pytanie kończy nasz kawowy zapał. "Ne mamy termynala!" A my z kolei nie będziemy wypłacać z bankomatu ileś tam Euro, żeby wypić filiżankę kawy.
 

Nie podoba nam się tu nic więcej, niebo znowu się chmurzy i zaraz będzie lać. Zbieramy się w podróż powrotną. Mieliśmy jeszcze skosztować słowackiego jadła, ale rezygnujemy i wracamy do Krynicy. Wita nas słoneczko. Na deptaku krynickim wielki bajzel po zakończonym właśnie forum. Podziwiamy fontanny, akurat czasie gdy woda tańczy do odtwarzanej muzyki.

Zmęczeni nieco stajemy przed głodem, który właśnie nas dopadł. Szukamy jakiejś dobrej z opinii jadłodajni i wszystkie drogi prowadzą nas tego dnia do Paradise, gdzie jemy dewolaja i jagnięcinę.

Jedzenie wyśmienite, ogromne porcje, wszystko świeżutkie. Nasz pobyt w restauracji nieco się przedłuża, bo na zewnętrznej strasznie leje, a do samochodu mamy takie małe dwa kilometry.
Zbytnio nie możemy się guzdrzyć, bo Mysz ma na 17:00 pierwszy zabieg w SPA. Trochę zmoknięci dochodzimy do auta i wracamy do "Czarnego Potoku". Pierwszy zabieg to luksusowy rytuał na ciało z 24 karatowym złotem. Ja w tym czasie przez 1,5 godziny moczę się w basenie, kąpieli solankowej i w jacuzzi. 
ciąg dalszy w cz. 4

2019-10-09

Czarny Potok kontra Xylonyt cz. 2

Dzień drugi. 08 września 2019 (niedziela), ok. 8:00 idziemy na śniadanie serwowane w formie "szwedzkiego stołu" z ogromnym wyborem wszelkiego jadła. Nie ma takiej rzeczy, której nie można by wziąć do konsumpcji - no może brak jajek przepiórczych, kawioru i truskawek. Poza tym wszystko gotowe do wzięcia w dowolnych ilościach. Pod stolikiem obok na podłodze  leżą jakieś frytki od kolacji poprzedniego dnia - coś słabo tu sprzątają! O porządkach i czystości będzie jeszcze trochę potem...  W weekend spore obłożenie w hotelu (jakaś impreza firmowa, wesele i sporo gości z małymi dziećmi), więc na sali restauracyjnej tłok. Jedna maszyna do kawy uszkodzona, więc po kawę tworzy się kolejka. Jakoś to wszystko pokonujemy i siadamy do jajecznicy, parówek i twarożku. Świeże pieczywo, masełko i margaryna Rama. Jest ok!
Za oknem słońce nieśmiało przebija się przez chmury. To bardzo dobrze, bo planujemy jazdę kolejką gondolową na Jaworzynę Krynicką (1114 m n.p.m.). Z naszego hotelu do dolnej stacji kolejki jest blisko, pod górę - idziemy więc spacerkiem, podziwiając uroki Beskidu Sądeckiego. Kupuję bilety i chwilę później siedzimy w gondoli nr 23! Jakżeż mogło być inaczej? Tylko 23!


Mysz ma lęk wysokości i bardzo się boi, więc jedzie z zamkniętymi oczami. Ja podziwiam piękne widoki, spoglądając na prawo i na lewo, w górę i w dół, robiąc masę zdjęć. Po niedługim czasie jesteśmy na szczycie w górnej stacji.Wchodzimy do Krynickiej Koliby, by po zamówieniu piwa i wody mineralnej usiąść na tarasie i podziwiać Krynicę w dolinie, a hotel Czarny Potok postrzegamy jako większą kropeczkę. 


Słońce świeci niedbale i robi nam się zimno - żadna to przyjemność siedzieć w takich warunkach.  Dodatkowo zrywa się wiatr. Postanawiamy wracać. Gondole śmigają cały czas, bez kolejki wsiadamy do jednej z nich i chwilę później jesteśmy na dole. Wracamy spacerem do hotelowego pokoju.
Obiad jemy w restauracji Jan Kiepura - jednej z trzech znajdujących się w hotelu. Mysz zamawia
polędwicę z dorsza, a ja schabowego. Na deser bierzemy semifreddo i kawę. Jedzenie smaczne. Mój kotlet fantastycznie usmażony. Ceny normalne. Semifreddo rewelacyjne - tak bardzo smakowało, że zdjęcie obejmuje koniec konsumpcji. Kawa nie podana do deseru, bo kelnerka chyba o niej zapomniała. (Masakrycznie jest rozwiązane serwowanie napojów - wszystkie są przynoszone z parteru (?) i każdorazowo obsługa musi biegać po schodach.!)

Po obiadku sjesta w pokoju z umilaczem czasu - telewizorem. Okno otwarte, a szum potoku bezcenny. Słońce wyszło i zrobiło się jasno i wesoło. Gdy już odpoczęliśmy po wypoczynku (to właściwość każdego urlopu) biegusiem w szlafroczkach na basen.

Takie pluskanie w gejzerach, biczach wodnych, jacuzzi i kąpieli solankowej bardzo uspokaja, wprawia w stan niebiańskiego odbierania otaczającego świata.
ciąg dalszy w części 3




2019-10-08

Żegnamy Punię

Wczoraj (07-10-2019) był bardzo smutny dzień. Nadeszła wiadomość od Chemii, że Punia nie dała rady i jest już za tęczowym mostem. Ten piękny maine coon miał 12 lat. Nie wiadomo do końca, co ją zamęczyło: albo był to rak, albo silna niewydolność nerek. Od jakiegoś czasu już nie jadła, a na grzbiecie widać było wszystkie kręgi kręgosłupa - tak bardzo schudła. Wrocławska Pani weterynarz, która kocha i wręcz uwielbia koty, załamała ręce i jedyne co mogła zrobić to uśpić Puńkę, żeby się już bardziej nie męczyła (no bo co to za życie, jeśli nie można jeść?). Żegnaj Piękna! Będziemy o Tobie pamiętać.

2019-10-01

Skyla

Po wakacjach, gdy z Lordkiem w lesie była razem Bajka, Lordziu nieco nam posmutniał, a na poligonie doświadczalnym wypatrywał nawet swojej koleżanki, szukając jej po krzaczorach, zakamarkach i drapaku. Nie było innego wyjścia, musieliśmy zapewnić mu towarzystwo i od wczoraj jest razem z nami Sky (Skaj) lub Skyla (Skajla). Na razie nieco zagubiona i przestraszona w nowym miejscu, ale rano miałem ją już na rękach. Będzie dobrze! Niechby tylko nie miauczała w nocy.