Dzień trzeci. 9 września 2019 (poniedziałek), znowu smaczne śniadanko w hotelu, a tuż po nim skulbaczamy się w podróż zagraniczną na Słowację. Wprawdzie tylko na Słowację, wprawdzie jest traktat Schengen, ale zawsze jednak opuszcza się Ojczyznę i nie wiadomo, co człowieka spotkać może. Od samego rana pada deszcz, a niebo zachmurzone. Nic to! Wyposażeni w dobry humor wyruszamy do Bardejowa. To miasto powiatowe w północno - wschodniej Słowacji, w Kraju Preszowskim, w historycznym regionie Szarysz. Jego miastem partnerskim jest Krynica Zdrój. Cała podróż zajmuje nam chwilę, bo z Krynicy nie jest daleko. Bez kłopotu znajdujemy miejsce do zaparkowania Fasoli.
Mysz chowa się pod parasolką, ja kroczę dzielnie obok. Deszcz siąpi lekkim kapuśniakiem. Jest brzydko, ale ciepło. Idzie wytrzymać. Wkrótce dochodzimy do rynku. Ma kształt prostokąta - z niską zabudową starych budynków wokół. Wydaje nam się, że są odnowione. Jadąc do Bardejowa nie wolno mieć niczego na sumieniu.... Osoby winne jakiś uchybień mogą zostać ścięte na rynku przez dyżurującego tam kata. Przymierzyłem się, jakby to było z głową na pieńku pod toporem.
Obchodzimy cały rynek, mijamy baszty, podziwiamy mury obronne, ratusz i kościół Jana Chrzciciela. Trochę się poprawia pogoda więc postanawiamy usiąść w jakimś bistro przy stoliku zewnętrznym i napić się kawy, może zjeść jakieś ciastko. Podchodzi młoda kelnerka i już odpowiedź na nasze pierwsze pytanie kończy nasz kawowy zapał. "Ne mamy termynala!" A my z kolei nie będziemy wypłacać z bankomatu ileś tam Euro, żeby wypić filiżankę kawy.
Nie podoba nam się tu nic więcej, niebo znowu się chmurzy i zaraz będzie lać. Zbieramy się w podróż powrotną. Mieliśmy jeszcze skosztować słowackiego jadła, ale rezygnujemy i wracamy do Krynicy. Wita nas słoneczko. Na deptaku krynickim wielki bajzel po zakończonym właśnie forum. Podziwiamy fontanny, akurat czasie gdy woda tańczy do odtwarzanej muzyki.
Zmęczeni nieco stajemy przed głodem, który właśnie nas dopadł. Szukamy jakiejś dobrej z opinii jadłodajni i wszystkie drogi prowadzą nas tego dnia do Paradise, gdzie jemy dewolaja i jagnięcinę.
Jedzenie wyśmienite, ogromne porcje, wszystko świeżutkie. Nasz pobyt w restauracji nieco się przedłuża, bo na zewnętrznej strasznie leje, a do samochodu mamy takie małe dwa kilometry.
Zbytnio nie możemy się guzdrzyć, bo Mysz ma na 17:00 pierwszy zabieg w SPA. Trochę zmoknięci dochodzimy do auta i wracamy do "Czarnego Potoku". Pierwszy zabieg to luksusowy rytuał na ciało z 24 karatowym złotem. Ja w tym czasie przez 1,5 godziny moczę się w basenie, kąpieli solankowej i w jacuzzi.
ciąg dalszy w cz. 4