Dziś mija rok, kiedy za tęczowy most odszedł Cezar. Miał 2 lata i 2 miesiące. Urodził się 05 kwietnia 2016 roku.
W momencie badań wstępnych przed kastracją stwierdzono u niego wrodzoną wadę serca. Pani weterynarz dawała mu max. 2 lata życia i pomyliła się tylko o 2 miesiące. To był kot brytyjski krótkowłosy. Pochodził z hodowli (tej samej z której był Boossik) z Łodzi. Zawsze był przerażony i wystraszony (chyba traktowanie zwierzaków w hodowli nie było prawidłowe/?/). W zasadzie bał się wszystkiego, ale często się wyciszał i jak przystało na kota: zalegał tu i ówdzie.
Najbardziej uważał swoją Pańcie i był dla niej ogromnie oddany. Kroczył za nią jak przypięty magnes.
Mówiliśmy do niego Pińciu Mińciu, a on spoglądał na nas swymi przepięknymi złotymi oczami.
Pojechał z nami na wakacje do Rowów w czerwcu 2017 roku. Pańcia stwierdziła, że nie zostawi kota samego w domu na dwa tygodnie. Kupiliśmy mu wielką klatkę transportową (przewidzianą dla 20 kg psa!), kot musiał mieć przecież dużo miejsca. Bezproblemowo zaliczył podróż. Pierwsze dwa dni pobytu trochę się chował w różnych zakamarkach, ale potem spodobało się i wypoczywał razem z nami.
Miałem taki plan, żeby zabrać go na plażę - niechby zobaczył tą wielką kuwetę, ale nigdy do tego nie doszło, bo byłby zbytnio się wystraszył.
Gdy stał się dojrzałym kotem musieliśmy jednak we wrześniu 2017 poddać go kastracji. Operacja była niebezpieczna, bo istniało zagrożenie, że się kotek nie obudzi. Dał radę! Przeżył! Jednak trzeciego dnia coś zaczęło się dziać złego, wystąpiły komplikacje, rana przestała się goić. W czasie kolejnej wizyty po kastracyjnej, gdy weterynarz przemywał mu miejsce operacji zostałem ugryziony przez kocura, bo nie wytrzymał z bólu.
Rany zadane zębiskami były poważne. Przez dwa tygodnie musiałem sam się leczyć. Cezara ubrali w "hełmofon", a dupeczkę wysmarowali mu jakimś zielonym płynem z silnym antybiotykiem. Tak się jednak w domu wyginał i wyciągał, że udało mu się wylizać trochę to miejsce. Uszkodził sobie śluzówkę i miał przez kolejne kilkanaście dni problemy z przewodem pokarmowym. Zastosowaliśmy probiotyk i węgiel. Po miesięcznym leczeniu wydobrzał. Wokół głowy pojawiła się oponka.
Cezar - podobnie jak wszystkie nasze koty - jeździł z nami na działkę. Wychodził bardzo rzadko z domu. Taka ilość odgłosów i zapachów nie podobała mu się nigdy. Był więc przerażony, a my staraliśmy się nie doprowadzać go do strachu.
Od pierwszego dnia z nami miał Cezario swój fotoblog - zapisy istnieją do dzisiaj i są dostępne tu: https://ce-zar.flog.pl/. Zebrało się tam około 300 zdjęć (wykonanych w różnych okolicznościach i miejscach). Jest to na pewno pamiątka i okazja do wspomnień.
Nadszedł jednak 30 maja 2018 roku - to był upalny dzień, byliśmy w trójkę w naszym lesie. Popołudniu, gdy Cezar wyszedł z szafy na piętrze, w której spał od rana, zamiauczał głośno i przeraźliwie, po czym osunął się na pierwszy stopień schodów w stronę na dół. Zawołała mnie Mysz, ale na jakiekolwiek działanie było już za późno. Małe serduszko nie dało rady i dostojny książę usnął na zawsze. Pochowałem go w lesie, obok Nutki. ☹️☹️