Dziś mijają dwa lata od śmierci mojego Kota Baltazara XXIII Wielkiego. Wspominam więc tę cudowną kulę puchu. Dwa lata temu tak pisałem o Jego odejściu:
Nie potrafię zebrać myśli, by zacząć konstruktywnie działać. Wszystko przez wczorajsze odejście Baltazara. Pożegnałem go na zawsze razem z Ewelinką. Dostał zatoru aorty, co polega na tym, że tylna część kota staje się bezwładna, nie dopływa tam krew, nie istnieje możliwość poruszania tylnymi łapami. Kot w takim stanie odczuwa niesamowity ból. W przypadku Baltusia doszło jeszcze do poważnego obrzęku płuc - tak ciężkiego, że nawet nie mógł miauczeć, miał wielkie kłopoty z oddychaniem, strasznie sapał, ślina leciała z pyszczka, a języczek wysunięty maksymalnie, żeby złapać jak najwięcej powietrza. Widok przerażający. Serce się kraje normalnie. Żal przeogromny. No i ta niemoc. Chciałoby się pomóc, ale w obliczu śmierci jesteśmy wszyscy bezradni. Pojechaliśmy do kliniki weterynaryjnej na Rzgowską, ale tylko po to by Go uśpić - poddać eutanazji. Cały zabieg po to, by się nie męczył. Baltuś miał krótkie życie. Urodził się 02 marca 2011 roku w Bydgoszczy. Umarł 12 lipca 2017 roku. Przeżył 6 lat, 4 miesiące i 10 dni.
Zawsze był pogodny, wesoły i bardzo towarzyski. Czekał na mnie, gdy wracałem z pracy. Wprawdzie nie do końca chodziło o mnie lecz o porcję kociego przysmaku (pasta słodowa nazywana przez nas roboczo kiślem), ale i tak sprawiało mi to jego zachowanie wielką radość. Kot robił wielki pałąk ze swojego grzbietu, pomiaukiwał znacząco i prowadził w stronę szafki, gdzie leżały przysmaki. Wyciskałem całą zawartość saszetki do białego talerzyka i stawiałem przed Nim. Od razu zaczynał konsumpcję. Po wylizaniu schrupał jeszcze parę chrupek i dostojnie przechodził do łazienki. Przed remontem - gdy była tam wanna, wskakiwał na jej róg i czekał aż odkręci mu się wodę z baterii umywalkowej. Wspinał się na brzeg umywalki przednimi łapami i chlipał wodę, aż się napił do syta. Po remoncie wskakiwał na szafkę z zainstalowaną umywalką, przechodził za umywalkę i czekał aż mu odkręciłem słabiutko wodę. Zaczynał tak prześmiesznie machać tym swoim jęzorkiem aż się napił w końcu. Zeskakiwał i szedł do pokoju na swój fotel lub do sypialni, żeby położyć się na łóżku. Gdy siadaliśmy wieczorem przed telewizorem przychodził do nas i kładł się na kanapie.
Na weekendy jeździliśmy do naszego lasu. Baltuś był zawsze pierwszy. No może parę razy chciał się zakamuflować, żeby nie jechać. To znaczy być w lesie jak najbardziej, ale jechać to nie. Trzeba Go było szukać i wyciągać z kryjówek. Na wsi po porannej przechadzce i obfitym śniadaniu zapadał w głęboki sen. Zwykle około 17:00 słychać było miarowe uderzanie łapek o stopnie schodów. To właśnie Baltazar rozpoczynał wieczorną egzystencję. Zjadł i wychodził na dwór. W porze jesiennej i wiosennej, kiedy to jeszcze nie jest tak bardzo ciepło, trzeba było Go wypuszczać przez drzwi balkonowe. Latem wychodził przez drzwi główne, rozchylając głową moskitierę. Szedł w rejon paleniska od wędzarni, siadał na skarpie i obserwował terytorium. Mógł tak spędzać długie kwadranse. Chodził też pod swoją tuję. Kładł się tam i drzemał. Kiedy już był czas powrotu otwierałem okno balkonowe, wołałem kici-kici i gwizdałem w charakterystyczny sposób. Rzadko, ale czasami wracał sam. Niejednokrotnie nie od razu tylko po jakimś czasie. Gdy go jednak nie było brałem latarkę ledową i wyruszałem do lasu szukać kota. W silnym snopie światła pojawiał się - do tak namierzonego mogłem spokojnie podejść i wziąć Go na ręce. Namierzony nie uciekał - wiedział, że czas wracać. Przytulał się. Wbijał przednie łapy w moje plecy za obojczykiem. Zaczynał mruczeć. Wracaliśmy razem do domu, zamykałem drzwi na zamek i szliśmy spać. Nocą spał w moich nogach - musiałem uważać, gdy chciałem się wyciągnąć, żeby Go nie zrzucić z łóżka. Często, gdy budziłem się rano, miły puch jego sierści miałem obok policzka. To było bardzo przyjemne. Zawsze, kiedy Go pogłaskałem w tych okolicznościach zaczynał mruczeć. Leżeliśmy tak sobie dopóki któryś z nas nie wstał pierwszy. Teraz, gdy spojrzę na latarkę jest mi bardzo smutno, rzecz nie potrzebna już do niczego. Nieprzydatna. Podobnie jest z telefonami - na wszystkich wyświetlaczach fotka Baltusia. Te jego miodowo złote oczy patrzą na mnie takim wesołym ciepłym spojrzeniem, ale wiem że to już minęło. Nie ma Go. Nie przytulimy się. Wąsami też mnie nie pomyzia. Włączam komputer, a na pulpicie rozciągnięty Baltazar. Włączam Facebook i mam awatar z pyszczka Baltusia i zdjęcie w tle Baltuś. Liczne hasła do wielu aplikacji zaczynają się słowem Baltazar. Tak bardzo kochałem tego kota. Od pierwszego dnia. Był taki malutki. Dostałem Go w prezencie od żony na 23 rocznicę ślubu. Miał niecałe dwa miesiące. Mieścił się na mojej dłoni. Popiskiwał w tęsknocie za swoją kocią mamą. Choć był tak mały to niczego się nie bał, przed nikim nie uciekał. Był najrzydziurcem i powsinogą. Gdy był trochę starszy poszedł raz nad rzekę, złapał żabę i przyniósł ją w pysku. Jakżesz strasznie ta żaba piszczała. Nie do okiełznania! Nie dało się wytrzymać.
Baltuś był pięknym liliowym Brytyjczykiem krótkowłosym. W tajemnicy przede mną do Bydgoszczy pojechała po niego Dziunia z Bennym. Wszyscy domownicy obawiali się, czy nie zacznę dociekać dlaczego nie ma Szerszenia na noc w garażu. Pierwszą noc w Łodzi spędził Mały u rodziców Bennego. To był 22 kwietnia 2011 roku. Następnego dnia rano ok. 6:00, gdy jeszcze spałem, postawiono mi to Maleństwo na klatce piersiowej. Dotknąłem delikatnie ręką i poczułem miłe kocie futerko. Zaraz potem cichy pisk (taki typowy dla małych kociaków). Od tamtej pory trwała Jego przygoda. Wspólne zabawy, pieszczoty, wyjazdy do lasu.
Las to był Jego świat. Bardzo lubił tam być. Martwiliśmy się o Niego bardzo, bo zbyt często i nader daleko oddalał się od domu, wychodząc nawet poza ogrodzenie. Pewnego razu przeszedł przez drogę i pod siatką ogrodzenia zagościł na sąsiedniej działce. Wołałem Go, prosiłem by wrócił - bez rezultatu :( Musiałem przejść przez bramę, by Go złapać. Nie uciekał za specjalnie, więc wkrótce Go schwyciłem. Tylko jak teraz wrócić? Skoro w jednym ręku trzymam kota, to mam ograniczone możliwości przeskoczenia przez bramę. Włożyłem Go sobie za pazuchę i rozpocząłem wspinanie się na bramę. Udało się wejść, ale nie mogąc okręcić się na brzuch, żeby zeskoczyć, zastygłem tak na wierzchu bramy na dłuższą chwilę. Prawie bym spadł. Musiałem skakać z wysokości ponad 2 metrów. O!!! Wtedy byłem na Baltka zły. Oberwało mu się.
Nie za wiele Go to nauczyło. Przeszedł między sztachetkami do innego sąsiada, a tam dwa psy!!! Miał wiele razy mówione, żeby nie przechodzić na drugą stronę, bo psy kotów nie lubią, a ich Pan też za kotami przepada. I co? I nic. Poszedł i to daleko wkroczył na obce terytorium. Jeden pies Go zauważył, więc Baltek w nogi. Do płotu było jednak za daleko. Musiał ratować się wejściem na drzewo, gdzie spędził dobrą godzinę. W końcu małe łapki nie wytrzymały tak stać i stać w jednym niewygodnym przecież miejscu. Zdesperowany kot zeskoczył z drzewa i ruszył w stronę własnych włości. Psy za nim. Ja za płotem wydałem przeraźliwy okrzyk wojenny, co odstraszyło psy, więc Baltek mógł bezpiecznie wrócić. Znowu reprymenda i ochrzan. Przez jakiś czas był spokojniejszy.
Ja & Szczypior pojechaliśmy na naszą operację Bałtyk, a Baltuś z Pańcią i Boossem na działeczkę. Wkrótce powzięliśmy wiadomość, że Baltek próbował wskoczyć z dachu tarasu na parapet okna sypialni. Parapet jednak zbyt mały, więc się łapki z kotem nie zmieściły i skoczek zjechał po fasadzie budynku aż w pelargonie co w skrzyneczce pod oknem od kuchni rosły. Obił się bardzo i zdarł skórę na nosie. Płakał jak dziecko. Choć tego nie widziałem, to do dzisiaj smutek wielki ściska moje serce.
Przeżyliśmy wspólnie trzy poważne remonty. Remont salonu, poddasza i łazienki. Baltek dzielnie znosił trudy kurzu budowlanego. W czasie nakładania gładzi gipsowej musiałem Mu nawilżać nosek, bo miał strasznie zaschnięty i pokryty białym pyłem. Nie bał się łomotu usuwania ścian, skuwania kafelek i zrywania parkietu. Zamykaliśmy Go trochę w sypialni, żeby się futerko zbytnio nie ukurzyło, ale on i tak przychodził do nas i nadzorował wszelkie roboty. Lubiłem Go bardzo i tuliłem tą moją Śnupkę, a On odwzajemniał się głośnym mruczeniem.
Od pierwszego dnia, gdy Baltuś zamieszkał w Aligatorni, prowadziłem jego dziennik życiowy w internecie. Początkowo był to blog na blox'ie o adresie: http://baltazar23wielki.blox.pl
/ (obenie już niedostepne, bo nie ma bloxa). Później dodatkowo publikowałem Jego zdjęcia na Flogu:
http://malutex.flog.pl/. Skąd się wziął "Malutex"? Otóż Kot był tak malutki, że mieścił się na rozłożonej dłoni. Spojrzałem na niego i powiedziałem "taki malutki, taki malutex". Po sześciu latach zebrało się około 550 wpisów na blox'ie i blisko 1500 zdjęć na flogu. W tym czasie Baltuś miał licznych wielbicieli, fanów i istniał na wielu innych blogach w ulubionych czy też często odwiedzanych.
Dzięki dużej popularności Baltek był polecany przez Blox. Na przeprowadzonym przez Flog.pl konkursie fotograficznym pt. KOTY MAŁE I DUŻE Baltazar XXIII Wielki zajął I miejsce. Zgłosiłem Go do konkursu "Kot Roku 2016" organizowanego przez Express Ilustrowany. Po długiej walce zajął ostatecznie X miejsce.
Mile wspominam także różnego rodzaju pudła, pudełka, kartony, koszyki i skrzyneczki. To były jego ulubione gadżety.
Z rzeczy nietypowych, a związanych z Baltkiem, muszę podkreślić, że kot bardzo lubił pomidory. Tak! Pomidory. Okazało się to zupełnie przypadkiem w czasie spożywania kolacji. Baltazar szybkim ruchem swojej opazurzonej łapy ściągnął z kanapki plasterek pomidora i najzwyczajniej na świecie zjadł go.
Od tamtej pory często dawaliśmy mu pomidorki do zjedzenia. Najbardziej lubił nasze własne, z ogródka. Nic dziwnego - pachniały świeżością, nie były niczym pryskane, zachowywały zawsze naturalność.
Gdy Baltuś wkroczył pod nasz dach, mieliśmy już Boossa (umarł w wieku 12 lat w dniu 19-06-2016) i Nutkę (obecnie ma już 14 lat). Booss wstępnie się obraził i dopiero po kilku dniach uznał, że Malutki mu w niczym nie zagraża. Nutka dla odmiany nie wytrzymywała nerwowo i koniec końców wyniosła się na parter. Trójca była razem nie za długo. Booss to kot brytyjski niebieski krótkowłosy z białymi łapkami i małymi białymi dwiema łatkami (jedna wyglądała jak śliniak). Po okresie zapoznania się z Małym i w czasie dorastania Baltusia był swego rodzaju Opiekunem Małego. W czasie wspólnych wypadów do lasu nie odstępował Go na krok. Miał nad Nim pieczę. Uczył Go jak się zachowywać, a nawet któregoś razu skarcił, gdy Baltek po raz kolejny chciał wejść na sosnę, choć było Mu to zakazane.
Gdy Baltek dorósł i był już dużym kotem stał się kastratem, podobnie jak i Booss. Od tej pory te dwa Brytki były zawsze razem. Wspólnie się bawili, jedli, spali. Razem przychodzili na żebry. Wieczorami towarzyszyli nam w salonie, gdy siedzieliśmy przed telewizorem. Booss zajmował miejsce na fotelu, a Baltek kładł się na kanapie.
Baltuś miał swój akrostych. Napisałem go w październiku 2012.
Pisałem o Nim wiersze. Często było tak, że to właśnie posiadanie Baltusia było inspiracją do stworzenia zapisu poetyckiego.
Baltuś był z nami 6 lat. Każdego dnia dobrze było móc pogłaskać to przemiłe liliowe Futerko. On odwdzięczał się długim mruczeniem, ogromnym pałączkiem i wspólnym byciem. Los jednak zdecydował inaczej. Choć jest obecnie bardzo ciężko, bo bardzo Go brakuje, to cieszę się, że to właśnie mnie spotkało wielkie szczęście obcowania z kotem, że miałem Go, że był i rozweselał domowników, utrzymując miłą atmosferę. Pochowałem Go obok Jego kolegi Boossa w maluteńkim zagajniku za domem między sosną i świerkiem.
Mieliśmy we wrześniu 2014 roku poważną rewolucję mieszkaniową. Jedne dzieci przenosiły się na dół, drugie wprowadzały na poddasze. Wraz z nimi pościel, ubrania, wyposażenie, a nawet drobne mebelki. Jednocześnie na poddaszu trwało nowe rozmieszczanie szafek i wyposażenia. Wszystkiemu przyglądał się z zaciekawieniem Baltuś, ale jak to zwykle u kotów bywa szybko się znudził tym harmiderem. Wszedł na górę, wskoczył na łóżko, przeszedł po nim do szafki, w której w tym momencie nie było górnej szuflady. Położył się w dolnej szufladzie i usnął. W tym czasie uporządkowana górna szuflada z nową zawartością powróciła na swoje miejsce. Nie wiedzieliśmy jednak, że Baltek jest w tej dolnej. Prace związane z przeprowadzką trwały jeszcze kilka godzin. Gdy wszystko było już na swoim miejscu i wrzawa ucichła dzieci poszły do siebie, a my usiedliśmy w salonie przed telewizorem. Zaraz tez przyszedł Booss i zajął swój fotel, a Baltka nie ma. Zainteresował mnie Jego brak i zacząłem nawoływać kici-kici. Zajrzałem tu i ówdzie. Kota nie ma. W poszukiwania włączyli się wszyscy domownicy. Baltka nie ma! Czarny scenariusz był taki, że drzwi na klatkę były otwarte, Kot wyszedł z mieszkania i schodami zszedł na podwórko, gdzie spotkał się z Alfredem, który Go pogonił. No to akcja poszukiwawcza przeniosła się na ogródek, ulicę, do piwnicy, garaży i do letniej kuchni. Nie ma Kota. Rozpacz wielka. Dziewczyny już płaczą. Zdecydowałem jeszcze raz przeprowadzić swoisty checking możliwych miejsc. Zaczęliśmy od szafek na poddaszu. No i tu sukces: Odnaleziony Kot w dolnej szufladzie szafki stojącej przy łóżku. Nikt do tej szuflady nie zajrzał - założenie było takie, że skoro nie da się tej szuflady wysunąć, bo przeszkadza łóżko, to na pewno nie ma tam Kota, no bo jakby miał tam wejść? A jednak jakoś tam wszedł!! Napędził nam wtedy takiego stracha, że do dziś jeszcze pamiętamy te sceny rozpaczliwego nawoływania.
Teraz już usnął na zawsze. Jest za Tęczowym Mostem. Razem ze swoim Przyjacielem Boossikiem. Tu na Ziemi też są razem. Napisałem Baltusiowi EPITAFIUM:
Zamykam oczy i Cię widzę
Mój liliowy Towarzyszu.
Mych łez wielu się nie wstydzę.
Spoczywasz w leśnym zaciszu.
Nie ma już Twojego cienia,
Czterech łapek, złotych oczu
Pyszczka, wąsów i mruczenia.
Śpij w spokoju na uboczu.
A gdy kiedyś czas nastanie
Wrócisz do mnie w innym futrze
I odpowiesz na pytanie:
Kto mi moje łezki utrze?
Byłeś mym wspaniałym Kotem,
Miałeś wszędzie Fanów wielu,
Byłeś Skarbem, Byłeś Złotem,
Żegnaj Drogi Przyjacielu !
Rozstanie boli, ja wiem najlepiej... ale ten ból jest niekwestionowanym dowodem wielkiej miłości do Baltusia... :( Kiedyś na pewno przyjdzie czas na nową kocią miłość, ale to nie znaczy, że tamtą kocią miłość zastąpię nową... bo nie da się zastąpić żadnej miłości inną miłością. Każda miłość jest wyjątkowa, inna, niepowtarzalna, a przez to właśnie najpiękniejsza na świecie. Kiedy odchodzi ukochany futrzak robi się w życiu cholernie pusto... Pozostają jedynie wspomnienia milutkiego futerka, psot, słodkiego pyszczka, rozkosznego miauczenia, mruczenia, nawet prychania i fochów. Póki te wspomnienia będziemy w sobie pielęgnować to tak, jakby ukochany kot był wciąż obok nas.
=koniec=