Dzień drugi. 08 września 2019 (niedziela), ok. 8:00 idziemy na śniadanie serwowane w formie "szwedzkiego stołu" z ogromnym wyborem wszelkiego jadła. Nie ma takiej rzeczy, której nie można by wziąć do konsumpcji - no może brak jajek przepiórczych, kawioru i truskawek. Poza tym wszystko gotowe do wzięcia w dowolnych ilościach. Pod stolikiem obok na podłodze leżą jakieś frytki od kolacji poprzedniego dnia - coś słabo tu sprzątają! O porządkach i czystości będzie jeszcze trochę potem... W weekend spore obłożenie w hotelu (jakaś impreza firmowa, wesele i sporo gości z małymi dziećmi), więc na sali restauracyjnej tłok. Jedna maszyna do kawy uszkodzona, więc po kawę tworzy się kolejka. Jakoś to wszystko pokonujemy i siadamy do jajecznicy, parówek i twarożku. Świeże pieczywo, masełko i margaryna Rama. Jest ok!
Za oknem słońce nieśmiało przebija się przez chmury. To bardzo dobrze, bo planujemy jazdę kolejką gondolową na Jaworzynę Krynicką (1114 m n.p.m.). Z naszego hotelu do dolnej stacji kolejki jest blisko, pod górę - idziemy więc spacerkiem, podziwiając uroki Beskidu Sądeckiego. Kupuję bilety i chwilę później siedzimy w gondoli nr 23! Jakżeż mogło być inaczej? Tylko 23!
Mysz ma lęk wysokości i bardzo się boi, więc jedzie z zamkniętymi oczami. Ja podziwiam piękne widoki, spoglądając na prawo i na lewo, w górę i w dół, robiąc masę zdjęć. Po niedługim czasie jesteśmy na szczycie w górnej stacji.Wchodzimy do Krynickiej Koliby, by po zamówieniu piwa i wody mineralnej usiąść na tarasie i podziwiać Krynicę w dolinie, a hotel Czarny Potok postrzegamy jako większą kropeczkę.
Słońce świeci niedbale i robi nam się zimno - żadna to przyjemność siedzieć w takich warunkach. Dodatkowo zrywa się wiatr. Postanawiamy wracać. Gondole śmigają cały czas, bez kolejki wsiadamy do jednej z nich i chwilę później jesteśmy na dole. Wracamy spacerem do hotelowego pokoju.
Obiad jemy w restauracji Jan Kiepura - jednej z trzech znajdujących się w hotelu. Mysz zamawia
polędwicę z dorsza, a ja schabowego. Na deser bierzemy semifreddo i kawę. Jedzenie smaczne. Mój kotlet fantastycznie usmażony. Ceny normalne. Semifreddo rewelacyjne - tak bardzo smakowało, że zdjęcie obejmuje koniec konsumpcji. Kawa nie podana do deseru, bo kelnerka chyba o niej zapomniała. (Masakrycznie jest rozwiązane serwowanie napojów - wszystkie są przynoszone z parteru (?) i każdorazowo obsługa musi biegać po schodach.!)
Po obiadku sjesta w pokoju z umilaczem czasu - telewizorem. Okno otwarte, a szum potoku bezcenny. Słońce wyszło i zrobiło się jasno i wesoło. Gdy już odpoczęliśmy po wypoczynku (to właściwość każdego urlopu) biegusiem w szlafroczkach na basen.
Takie pluskanie w gejzerach, biczach wodnych, jacuzzi i kąpieli solankowej bardzo uspokaja, wprawia w stan niebiańskiego odbierania otaczającego świata.
ciąg dalszy w części 3
Fajnie Wam było! Nie zawiszczam, chociaż też bym tak chciała! ;-)))
OdpowiedzUsuńPozdrawianki!