Punkt 6:00 rano w kościele rozpoczynają łomot dzwonami. Cała akcja w imię Boże trwa 3 minuty. Rzadko kiedy uda się przespać ten moment, bo hałas jest znaczny, nawet przy zamkniętych oknach. Nie inaczej było dzisiaj. Zaraz też wstaliśmy. Obowiązkowe wietrzenie sypialni. W kuchni w ekspresie przelewowym wstawiona kawa. Koty uganiają się za łakotkami i nie ma sposobu, żeby nie dać im jakiegoś smakołyka. Mysz szykuje sobie jedzenie do pracy. Dla mnie na pierwsze śniadanie banan z maślanką, na drugie serek homogenizowany ze szczypiorem.
Jestem umówiony z Lucy na około 10:00 na telefon. Dzwonię ciut wcześniej, ale włącza się skrzynka pocztowa. Nagrywam wiadomość, ale po chwili dzwonię ponownie. Dziś jest czwartek, więc obowiązkowy wyjazd do Lintfort na zakupy. Umawiamy się na kontakt wieczorem.
Trochę rozmawiamy o zakupach, kotach, wnuczkach. Wszystko okej.
Chemia odebrała Marka ze szpitala po udanej operacji przepukliny. Marek czuje się dobrze.
(cdn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz